Rozbrajanie słabości

Łukasz Wójcicki

Rozbrajam te stereotypy i uprzedzenia całymi dniami i ciągle mam wrażenie, że to worek bez dna. Czasem się budzę zlany potem z pytaniem na ustach: czy aby starczy mi życia? Czy starczy życia następnym pokoleniom, żeby skutecznie się tych uprzedzeń i stereotypów pozbyć? Czy starczy pokoleń? Bo przecież to samonakręcająca się machina: usuniesz jedną nierówność, na jej miejsce powstaną dwie nowe i tak bez końca. To jak zły sen. Co robić? Może nic? A może właśnie konsekwentnie ścinać łby tej Hydrze i rzucać na pożarcie lwom?

Mimo całego mojego zaangażowania w ruch wolnościowy, dopadają mnie słabości i zwątpienia. Wiem, nie da się cały czas zasuwać na najwyższych obrotach z niegasnącą nadzieją w sercu. Obroty czasem spadają, a nadzieja się wypala. Często pluję sobie w brodę, że nie zareagowałem, nie zrobiłem ruchu, nie pokazałem, że tu nie ma miejsca na seksistowskie odzywki czy ksenofobiczne komentarze. Źle mi z tym, ale nie daję rady. Robię, co mogę.

Żyję w bańce. Bańka jest przyjemna, bo są w niej inne osoby tak samo wrażliwe na nierówności społeczne i gender jak ja, więc jest bezpiecznie i wygodnie. Wystarczy krok poza bańkę, żeby strefa komfortu skurczyła się do rozmiarów jajka. I nie mówię tu o wycieczce na wieś, tylko o kursie autobusem, wizycie w sklepie, czy przechadzce po ulicy. Okazuję się, że ta bańka jest jednak dość ciasna. Ogranicza się do wypadów w znane i przyjazne miejsca, do spotkań ze znajomymi, a przede wszystkim do internetu. Jej ramy to skrzynka elektroniczna i portale społecznościowe. Niewiele.

Okazuje się, i nie jest to wcale wiedza najnowsza, tylko nie do końca uświadomiona, że otacza mnie świat, w którym równość i sprawiedliwość wcale nie są na piedestale, a raczej zajmują zasłużone miejsce w komórce obok węgla. Krzywdzące stereotypy nie są czymś, nad czym głowimy się w życiu codziennym. Szukanie powiązań między nierównością płci, a hierarchią i przywilejami nie należy do naszych zwyczajowych porannych rozmyślań przy kawie. I nawet nie o to chodzi, żebyśmy całymi dniami głowili_ły się nad tą układanką, ale żeby to był zwyczajowy element naszej codziennej egzystencji, powszechny budulec naszej wrażliwości. A tu figa, daleko nam od codzienności akceptacji i współodczuwania. Mamy inne zmartwienia.

Funkcjonowanie w najeżonym nierównościami, seksizmem, homofobią, ageismem, klasizmem społeczeństwie, dla mnie, osoby wrażliwej na gender, sprawiedliwość i równość, okazuje się nierzadko tytanicznym wysiłkiem. Nie zawsze mam sposobność zareagować. Często muszę się pilnować kosztem utraty zdrowia, możliwości, przywileju, czy w najlepszym wypadku – pieniędzy. Wtedy komentarz w obronie równego traktowania grzęźnie mi w ustach, a jego gorzki smak czuję jeszcze wiele dni po. Wyrzuty sumienia depczą mi po piętach, a płynąca z tego lekcja, mimo że pożyteczna, nie daje ukojenia.

Poruszanie się w tak idiotycznie i nieludzko skonstruowanym świecie, w którym formatuje się nas do norm, zamiast dostosowywać je do naszych potrzeb i indywidualnych realizacji, graniczy z cudem. A jednak przekraczamy tę granicę każdego dnia, żeby żyć i nie zwariować. Osoba z kosmosu patrzącą na to z zewnątrz, mogłaby pomyśleć, że to jakiś obłęd, piekło na ziemi. Ale mimo to, budzę się każdego dnia z zaciśniętą w dłoni, przepoconą kartką, na której odręczny napis z dnia wczorajszego głosi: WSTAWAJ I WALCZ!


Korekta: Grzegorz Stompor

Dziennik feministy. Reportaż z życia. Część II

No i stało się. Po napisaniu krytycznego tekstu okraszonego słowami feminizm, patriarchat, seksizm, zawrzało w konserwatywnych komentarzach. Zabolało prawicowych apologetów „swojego-miejsca-krowy-w-oborze”, że oto kolejny z rodu z ptaszkiem w herbie kala męskie gniazdo i wbija nóż w plecy swoim naturalnym, biologicznym pobratymcom.

pierwsza połowa maja

Zaczęła się żonglerka co lepszymi epitetami. Chcecie wiedzieć, czego się dowiedziałem? Że jestem palant, imbecyl, debil, kretyn, naćpany, lewacka ciota itd. itp. Nic szczególnego. Wertowałem te komentarze w te i nazad w poszukiwaniu jakiejś oryginalnej treści, błyskotliwego wypunktowania czy przenikliwej analizy, ale tu nic. Wielkie NIC rozmiaru palmy na Jerozolimskich. Palant to zespołowa gra na punkty z użyciem drewnianego kija i gumowej piłeczki. Imbecyl i debil to jednostki chorobowe opisujące upośledzenie umysłowe. Kretyn to osoba dotknięta wrodzonym zespołem niedoboru jodu. Żadnej z tych rzeczy nie mam stwierdzonej. Łącznie z palantem. Poziom jodu – w normie. Jeszcze lewacka ciota, ale w żaden sposób mi to nie ubliża. Bo owszem i lewacka, ale po pierwsze nie ciota, a po drugie, jeśli nawet, to co? Znam wiele ciot, z którymi się koleguję. Bardzo miłe osoby. Dlaczego porównanie do nich miało by mnie obrazić? To mniej więcej tak, jakbym jednemu z tych konserwatywno-narodowych krzykaczy chciał ubliżyć wyzywając go od żony, matki albo kolegi. Trzyma się to kupy? Ni cholery.

połowa maja

Czytam kolejne komentarze, tym razem nie na fejsbuku, ale na blogu. Blask wiekopomnej wiedzy i uniwersalnej mądrości, jaki z nich bije, nie pozwala mi doczytać do końca. Oślepiony osuwam się w otchłań marności. Jeden z czytelników wysyła mnie do Pakistanu, żebym tam krzewił swoje mądrości feministyczne. Że coś musiało mi się pomieszać, bo tu przecież wolna Polska, parytety i jego znajoma na stanowisku kierowniczym w kwiaciarni. Czyli można? Można! Wszystkie te brednie, jakie się wypisuje o nierównych płacach i pracach, to wyssane z palca banialuki zdesperowanych feministek, bo nie mogą żadnego faceta znaleźć. A żebym to raz słyszał, że znajoma pana Józka ma przecież swoją firmę, a koleżanka pana Waldka jest szefową w obuwniczym i żyje jak panisko. Codziennie w innych butach chodzi. Tak jej się powodzi! Niejeden chłop spogląda z zawiścią na koleżankę pana Waldka, jak se w życiu poradziła. A nic nie miała. Parę pończoch i futerko z lisa. Futerko sprzedała i kupiła pierwszą parę butów. A dalej już jakoś poszło. Do cholery! Żyjemy w kraju, gdzie kobieta nie ma prawa decydować o swoim ciele, bo żeby dokonać aborcji, musi to zrobić w podziemiu, narażając swoje życie, albo wyjechać za granicę, gdzie nie będzie traktowana jak krowa rozpłodowa, tylko jak człowiek. To ma być postępowa Polska? Kraj, w którym nie dość, że nad decyzją kobiety czuwa urzędnicza przyzwoitka, to kolejnego kopniaka sprzeda jej służba zdrowia. W obliczu możliwości skorzystania z prawa do usunięcia ciąży, kobieta zdana jest na łaskę i niełaskę jakiegoś nawiedzonego doktorka, który trzyma rączki pod kołderką klauzuli sumienia, a kącikiem ust sączy mu się strużka błękitno-żółtej moralności.

druga połowa maja

Czytam dalej księgę komentarzy. Ktoś mi zarzuca, że wypisuję brednie, bo żadne prawa reprodukcyjne kobiet nie są zagrożone. Pojawia się pytanie retoryczne, “czy ktoś zabrania im [kobietom] się pieprzyć po kątach”? No nie. Uf, ulżyło mi, czyli z prawami reprodukcyjnymi wszystko OK! Ludzie, coż to za wielkoduszny kraj, w którym pozwala się babom puszczać na lewo i prawo! A tym jeszcze mało! Ale żarty na bok. Niestety żyjemy w państwie, w którym dominuje przekonanie, że in vitro to “zamach na życie”. Niemoralny akt oddzielający prokreację od aktu małżeńskiego. A na poparcie tych tez niech świadczy życie i twórczość papieża Polaka – Jana Pawła II. Tylko co z kobietami, parami, które są niepłodne? Niech gniją w smutku z wiecznym wyrzutem sumienia? Tutaj nawet fiolka z papieską krwią nie pomoże. A co z osobami, które nie mogą mieć dzieci i są niewierzące? Co z samotnymi matkami? Od kiedy moralność katolicka ma decydować o moich aktach prokreacji? Nie zgadzam się na to. I dalej. Środowiska skrajnie katolickie na ulicy i w parlamencie lobbują za zakazem antykoncepcji, chcąc utrudnić do niej dostęp. Czy to nie jest zamach na prawa reprodukcyjne? Jest. Nie chcesz stosować in vitr, ani antykoncepcji? W porządku, twój wybór. Ale nie odbieraj mi prawa do decydowania za samego (i samą) siebie.

początek czerwca

Wszyscy już praktycznie zapomnieli o moim artykule, ale jeszcze tu i tam dochodzą do mnie strzępy światłych komentarzy, że chyba nie byłem w krajach islamskich skoro uważam, że w Polsce jest seksizm… Pewnie, nie macie co narzekać, że w rządzie korupcja, bo chyba nikt z was nie był w Albanii. Nie ma co utyskiwać nad jakością dróg, jeśli spojrzymy na Rumunię. Bieda? Jaka bieda! Bieda to jest w Mołdawii. Nie wygłupiajcie się, że w Polsce jest wyzysk. Pojedźcie sobie do Bangladeszu, to zobaczycie, co to znaczy wyzysk. Nie ma jak równać w dół. 

To, że kraje muzułmańskie seksizmem stoją, nie oznacza, że nie ma go w Polsce. Jest i ma się bardzo dobrze. Seksizm jest przezroczysty i bezdźwięczny. Zazwyczaj nie dostrzegamy go w reklamach, ulotkach, plakatach, naklejkach. Nie słyszymy go w żartach, komentarzach, piosenkach, w radiu ani w telewizji. Jesteśmy do niego przyzwyczajeni i przyzwyczajone od dziecka. Mamy zakodowane w głowach, że to “normalne” i “naturalne”, tak skonstruowany jest świat, że kobieta ma głównie do zaoferowania swój wygląd, a mężczyzna intelekt. Ale na szczęście to tylko kod kulturowy, który można zdekodować na jakiś inny, lepszy, mniej krzywdzący kobiety i mężczyzn. I nawet jeśli to “aż” kod kulturowy, to nadal świetnie nadaje się do przekodowania. Wystarczy sobie pomyśleć, czy równie łatwo jak dyskryminację ze względu na płeć przyszło by nam zignorować dyskryminację wobec osób starszych lub niepełnosprawnych.

lipiec

Nikt już nie pamięta o moim tekście prócz mnie. Czasem mi się przypomina, bo nie mogę wyjść z oszołomienia, w jakich okolicznościach przyrody przyszło mi żyć. A chociażby takich, że chłopaki i dziewczyny mi piszą, że cały ten mój feminizm i gender to nic innego jak bajer na laski… Kolesie to w sumie szanują, bo nie ważne jaki bajer, byle skuteczny. Czyli ogólnie elo, na propsie. Dziewczyny to łechce, ale głupie nie są. Wiadomo, że ściema, bo nie ma opcji, żeby koleś zczaił, o co chodzi laskom. To jeśli to nie czasy średniowiecza ani Pakistan, to gdzie my jesteśmy? W Polsce pierwszych Piastów? Przerażające, jak głęboko jesteśmy zindoktrynowani/e odrażającą normą, w której chłopak nie może stanąć po stronie dziewczyny, bo koledzy uznają go za zdrajcę i pedała. Dziewczyna nie może wczuć się w rolę chłopaka, bo zostanie brzydulą i lesbą. W jakiej wstrętnej kulturze przyszło mi żyć, gdzie dziecko jest uczone, że osoba homo- czy transseksualna to krzywda, choroba i samo zło. Na szczęście to się zmienia i coraz więcej osób rozumie, że homofobia i mizoginia to powody do ostracyzmu i napiętnowania, a macho to obciach.    

koniec lipca

Słońce. Ciepło. Idę z kolegą ulicami miasta. Kolega podziwia kształty mijanych pań. Dzieli się ze mną swoimi przemyśleniami i komentarzami. Nic nie mówię, bo obaj wiemy, że kolega szanuje wszystkie istoty, a w swoim życiu i pracy zabiega o świat wolny od dyskryminacji. A za dziewczynami ogląda się tak po prostu, “po chłopacku”, jak mi powiedział. Doskonale to rozumiem. Na raz się odzywam, zachwycając się kształtami jednego pana, którego właśnie minęliśmy. Kolega zdębiał. Wyglądał, jakby przez chwilę stracił poczucie równowagi świata. Zatrzymał się i spojrzał na mnie badawczo, jakby ten wzrok miał przywołać świat do porządku. Ja mu na to, że obejrzałem się za tamtym kolesiem tak po prostu, “po chłopacku”, i obaj wybuchnęliśmy śmiechem. Jak za chwilę spojrzałem na kolegę, to wyglądał dokładnie tak, jak świat w równowadze. 

Dziennik feministy. Reportaż z życia. Część I

Od lat gimnastykuję się sam ze sobą, żeby wyplenić chwasty wychowania patriarchalnego zasadzone w moim ogródku. Czytam stosowne książki, rozmawiam z odpowiednimi osobami, chodzę na słuszne spotkania i warsztaty. Dodatkowo trenuję umysł, kminiąc, jak się pozbyć seksistowskiego ścierwa z jadłospisu. Wszystko to robię z własnej woli, nikt mnie nie przymusza ani nie mami wiecznym odkupieniem. Po prostu w którymś momencie uświadomiłem sobie, że kultura w której dorastałem i społeczeństwo, w którym żyję, opiera się na przywilejach dla mężczyzn. Czyli w tym i dla mnie.

To faceci są dopingowani do zdobywania świata, podczas gdy dziewczynom się wykłada, że ich miejsce jest u boku mężczyzn, służąc im wytchnieniem po wysiłku w zdobywaniu laurów. To my, kolesie, prędzej jesteśmy promowani w zakładach pracy, na uniwersytetach i w organizacjach niż nasze koleżanki. To my mamy społeczne przyzwolenie na świńskie, seksistowskie kawały i komentarze, podczas gdy panie powinny siedzieć cicho i uśmiechać się tak, żeby nie było widać zębów. Paniom nie wypada. To nam wybaczą przemoc, brak kontroli nad sobą i poniżanie kobiet, bo natura nie wybiera. Taki skręt DNA. Nic się nie da zrobić, córko, powie ksiądz, musisz nieść swój krzyż (ale krzyż, jak zauważył prof. Osiatyński, niósł facet…). To na nas przymkną oko, jak zgwałcimy albo będziemy molestować seksualnie, wmawiając kobiecie, że widocznie prowokowała i sama się prosiła. Nic dziwnego, że chłopu puściły nerwy. Postronki też mają swoją wytrzymałość.     

Dojście do określonego punktu świadomości feministycznej wymagało ode mnie pewnego wysiłku, który podejmuję każdego dnia. Kiedyś myślałem, że skoro pozjadałem wszystkie feministyczne rozumy to patriarchat może pocałować mnie w dupę. Myliłem się. Moja świadomość w żaden sposób nie wpłynęła na uszczuplenie patriarchatu, a co dopiero na jego zniknięcie. Ma się świetnie i niewiele sobie robi (żeby nie napisać nic) z moich wysiłków na rzecz jego zniesienia. Okej, jestem sfeminizowanym gościem, ale nadal mężczyzną wyhodowanym w zmaskulinizowanej kulturze, z szeregiem prerogatyw wynikających z mojej biologicznej płci. 

Przez wiele lat wchodziłem w tę rolę, grałem w „typową” męsko-damską grę pozorów budowania tożsamości w kontrze do płci przeciwnej (dzisiaj bym zapytał: czyli jakiej? Bo absolutnie nie ma mojej zgody na to, że płeć kobieca jest przeciwieństwem męskiej. Raczej jej uzupełnieniem w palecie innych płci kulturowych). Dzisiaj gwiżdżę na normy męskości, przełamuję stereotypy dotyczące płci jak opłatki i sprzeniewierzam się męskim cnotom z uśmiechem na twarzy. Dekonstruuję kulturowy wizerunek mężczyzny z lekkością przekładania klocków. Odmawiam realizacji społecznych oczekiwań (do mnie jako mężczyzny) z łatwością odrzucenia propozycji przyjęcia ulotki. Demontuję patriarchalną ramę wychowania zupełnie jakbym rozkładał konstrukcję z kasztanów i zapałek.

Okazuje się, że takim mądralą jestem w mieście. W dużej aglomeracji, która poprzez wzmożony ruch turystyczny, wykształcenie, dużą rotację ludności i prestiż międzynarodowy jest w stanie przełknąć różne odmiany mojej seksualności oraz anarchistyczne manifesty równości. Schody zaczynają się w miasteczkach i wsiach, które nie pretendują do miana europejskiej stolicy kultury, bo przystanki PKS są z blachy falistej, chałupy zadaszone eternitem, a bezrobocie sięga zenitu. No i bądź tu mądry z tym swoim genderem…

10 maja, 12:00

Jestem u znajomych na wsi. Sobota przy wyrębie lasu. I lecą różne seksistowskie teksty albo „nie świruj, bo takie życie – natury nie oszukasz”. A chłopaki są z okolicznych wiosek. A to jeden lubi sprosić dziewuchy do siebie i tak nachajcować w piecu, żeby te zaczęły się rozbierać. Z gorąca. Drugi baby do lasu nie weźmie, żeby mu się nie pałętała między nogami, itd. Dobrze się nie znamy, więc delikatnie insynuuję, że takie teksty są nie na miejscu, bo odbierają kobietom podmiotowość albo sprowadzają je do poziomu obiektów seksualnych. W odpowiedzi słyszę, że „e tam”, „że w mieście się tych bzdur nasłuchałem”, „że tu człowiek bliżej ziemi żyje”. A ziemia to natura. A natury… wiadomo. No i gadaj z takim. Ale w głowie pobrzmiewają mi słowa Jacksona Katza, że najgorsza plaga to bierność. A ja nie chcę być bierny, więc reaguję. Widocznie za słabo, bo tylko wzbudzam śmiech wśród chłopaków od wyrębu. Tracę grunt pod nogami. Co, mam się obrazić, obrócić na pięcie i wyjść? Z lasu? I gdzie pójdę? Mam się nie odzywać do nich do końca dnia? A może właśnie podgrzewać dyskusję i upierać się przy swoim? Szybką się nudzą. Przeskakują z jednego tematu na drugi. Z jednego świńskiego komentarza na następny. Musiałbym chyba porzucić robotę i zając się dydaktyką wśród drwali na poważnie.

Tego samego dnia wieczorem przy ognisku podobnie. W dodatku chłopaki już tak napite, że kompletnie nic do nich nie dociera. Czuję się bezsilny i zdruzgotany porażką antyseksistowskiej dydaktyki. Jak rozmawiać o równości w takich warunkach? To pytanie ciśnie mi się na usta i błądzi w zakamarkach mózgu w poszukiwaniu odpowiedzi. Niczym Tezeusz podążający za nitką Ariadny. W mieście błyszczę na panelach (głównie dyskusyjnych, ale i podłogowych, jak mnie zaproszą na salony), bryluję w sfeminizowanym towarzystwie, ględzę na antenach o przełamywaniu stereotypów i popisuję się retoryką równościową na wiecach i w wywiadach. A na wsi? Oratorska klapa, wielka i ciężka jak od studni, a może raczej jak od prehistorycznego kamiennego kibla.