Homofobia, najgorsza zaraza

To, co przydarzyło się Dominikowi z Bieżunia, to okrutny i niesprawiedliwy scenariusz, jaki życie pisze dla niejednej_go z nas i jaki dla wielu osób już został napisany. Homofobia to „najgorsza zaraza” – jak śpiewa Chambawamba. Tych „najgorszych zaraz” już by się niestety trochę znalazło. Homofobia na pewno zajmuje w ich szeregu jedno z bardziej zasłużonych miejsc. 

Nieraz słyszałem pytanie, skąd się to gówno bierze? No nie z sufitu. Ani nie mamy tego w genach, jak chciałyby „pewne” środowiska i przykościelne koła parabiologiczne. Wystarczy cofnąć się myślami do okresu swojej młodości i przypomnieć sobie formułki, jakimi nas karmiono od przedszkola: że to choroba, dewiacja, ułomność, wielkie nieszczęście dla rodziny i narodu. Tak wyedukowani_e idziemy w świat. I kiedy spotykamy na swojej drodze osobę nieheteronormatywną, to raczej chcemy jej przywalić w gębę, żeby się „naprostowała”, niż przejść nad tym do porządku dziennego. Bo jeśli chłodno spojrzymy na sytuację, to ani orientacja, ani tożsamość seksualna nie ma żadnego znaczenia dla budowania bliższych lub dalszych, formalnych lub nieformalnych, ani prywatnych lub profesjonalnych relacji z ludźmi. Barierą do akceptacji i zrozumienia różnorodności jest wyłącznie nasza głowa nabita gnojem uprzedzeń i stereotypów.

Uprzedzenia i stereotypy to żółwie patriarchalnej, seksistowskiej, homofobicznej kultury, w jakiej przyszło nam się wykluwać i funkcjonować. Na ich pancerzach spoczywa dysk norm, które regulują nasze zachowania i służą do samokontroli obywatelskiej. Dlatego tak wielu ludziom jest trudno je przekręcić, spojrzeć na nie z innej strony i postawić do góry nogami w obawie, że misternie konstruowane latami status quo runie jak domek z kart. Te osoby, które odważyły się podważyć normy zobaczyły, że świat nadal istnieje i ma się bardzo dobrze a w dodatku więcej w nim kolorów tęczy.

Jestem ciekaw, ilu z tych dupków, którzy doprowadzili do śmierci Dominika, musi codziennie grać i udowadniać swoją męskość i heteroseksualność. Oczami wyobraźni widzę, jak srają po nocach ze strachu, że wciąż za mało są macho, że komuś może przejść przez głowę, że są homo. Ale rozum mi podpowiada, że są produktem tej bestialskiej kultury, w której nienawiść jest wartością, a zniszczenie drugiego człowieka cenną umiejętnością. Konserwatywna edukacja i tradycyjne wychowanie wyłamało im zapadkę w mózgu. Tę jedną z najważniejszych, odpowiedzialnych za samodzielne myślenie i krytycyzm. Zarówno w stosunku do siebie, jak i do innych.  

Doskonale rozumiem moment wahania, czy lać ich po tych betonowych łbach, czy cierpliwie tłumaczyć. Przemoc rodzi przemoc, ale z bezsilnością też jej bardzo po drodze. Stawiam jednak na humanizm, a dzięki temu, że bliżej mi do Emmy Goldman niż do Jeana-Jacquesa Rousseau, jestem przekonany, że postęp i rozwój cywilizacyjny idzie w kierunku nieskrępowanej otwartości i wolności jednostki. Na taką edukację i na taki dialog stawiam przede wszystkim i jestem głęboko przekonany, że dożyjemy czasów, kiedy okopywanie się w tradycyjnie pojmowanych normach, wymachiwanie szabelką macho czy udowadnianie swojej przynależności płciowej będzie anachronizmem i obciachem.

Uliczne przysłowie głosi: „Nie jesteś silny wtedy, gdy idziesz ulicą w pięciu i boi się was jeden. Lecz wtedy, gdy idziesz sam, a boi się ciebie pięciu”. Na pewno siłą jest okazanie słabości, którą pogardza się w zmaskulinizowanym świecie. Pokażcie mi odważniaka opluwającego gejów, jak staje i mówi o swoich słabościach. Który z was, homofobiczne macho cwaniaki, ma na tyle odwagi, żeby wyznać swoją wrażliwość i emocjonalność? Nie musicie odpowiadać. Odpowiedź jest prosta jak Trasa Łazienkowska: ŻADEN. Jesteście słabi jak myszki za piecem. Silny był Dominik, bo miał odwagę być sobą. Zapłacił za to najwyższą cenę. Odpowiedzcie sobie sami, czy starczyłoby wam na to waszej pustej siły.  

Je suis Dominik.

Łukasz Wójcicki