Zacznę tak: konsolidacja szeroko pojętego środowiska wolnościowego to mrzonka. Dlaczego tak od razu z grubej rury? Bo jakoś ostatnio uczestniczyłem w kilku rozmowach nt. podziałów w ruchu. My, uczestniczki i uczestnicy tego środowiska, mamy zbyt rozbieżne stanowiska w wielu kwestiach dotyczących wyglądu i organizacji społeczeństwa, dlatego pełne porozumienie jest niemożliwe. Tym bardziej, ze poszczególne grupy maja swoje interesy w głoszeniu radykalnych haseł. Najwyraźniej, idea równości, antydyskryminacji i braku uprzedzeń nie jest na tyle silnym mianownikiem, aby okrzyknąć go wspólnym. Nie mamy boga, honoru ani ojczyzny, wokół których możemy skutecznie się organizować, a przede wszystkim – którym możemy się podporządkować.
Środowisko wolnościowe nie bez kozery odwołuje się do wolności. To fundament naszej działalności i naszego postrzegania świata. A wolności nie sposób się podporządkować. Albo się jej pragnie, albo wyrzeka. Dźwięczą mi w głowie słowa Ulrike Meinhof: „Ci, którzy twierdzą, że porządek i prawo są po ich stronie, narzucają warunki tym, którzy pragną innego porządku i bardziej ludzkiego prawa.” Dalej Meinhof już podczas procesu pytała, czy jeśli to nie jest polityka, to co nią jest?
W moim odczuciu, w środowisku wolnosciowym często zadajemy sobie pytania, zmagamy się z politycznymi wyborami, upolityczniamy prywatne, wątpimy i poddajemy krytyce nasze postawy. Jasne, można się z tym nie zgodzić, uznając, że jestem zbyt pobłażliwy. Trudno jednak odmówić nam dążenia do wolności. I zgoda, wolności różnie pojmowanej, ale opartej na wspólnym fundamencie wolnego wyboru.
Po prawej stronie jest łatwiej: naród, kościół katolicki, „naturalny” porządek rzeczy. Jasno określone wektory opisujące kierunki myślenia. Albo w to wchodzisz, albo wypadasz. Wejście oznacza nagrodę w postaci społeczności, która stanie murem w obliczu zachowania czystości krwi, szerzenia bluźnierstwa i genderyzacji narodu. A przede wszystkim stanie na straży jednomyślności i słuszności poglądów, gotowa dać ci otrzeźwiającego klapsa, gdyby naszły cię wątpliwości. Jeśli ci nie pasuje, czeka cię ostracyzm i wieczne potępienie. Ale w obliczu tak potężnej rzeszy (sic!) wiernych owieczek, utrata kilku wkalkulowana jest w ryzyko.
U nas każda osoba jest na wagę złota. Bo trudniej ją pozyskać, przekonać, że w świecie równości i wzajemnego szacunku zyskujemy wszyscy, a nie tylko wybrana grupa trzymająca władzę opartą na strachu: przed obcym/ą, przed niewiernym/ą, przed nienaturalnym/ą.
To zmaganie się środowiska wolnościowego z etycznymi wyborami kosztuje nas czas i energię. Nieraz cena naszych dylematów jest wysoka. Prawica potrafi to wykorzystać. Ich przewaga polega na tym, że są w gotowości pójść na najbardziej zgniłe kompromisy i śmierdzące sojusze w osiągnięciu swojego celu. Piękno naszego ruchu oparte jest na różnorodności i na tej zwłoce wynikającej z krytycznego myślenia. Bo o taki świat zabiegamy. Świat równości i wolności. Świat refleksji skłaniającej do zmiany i na nią gotowy. I żaden narodowo-katolicki bat tego nie zmieni. Pozostaje się zastanowić, jak skutecznie organizować się wokół wspólnych celów, nie tracąc wolnościowej etyki z pola widzenia. Jak skutecznie jednoczyć się wokół wspólnego dobra. I nawet niech to wszystko trwa dłużej, ale zdecydowanie wolę penetrować obszary wolności, niż być penetrowanym przez jedyną słuszną wodzowsko-kościelną doktrynę.