Z cyklu: czat na początek wieku – męskość vol.1

– Co cię do cholery tak wzięło, żeby się plątać w te “wzorce męskości”? Co żeś się tak zawziął?

– Jak to? Nie rozumiem…
Naprawdę nie wiem, o co mu chodzi.

– Wiesz, nie jestem jakimś maniakiem fejsbuka, ale co i rusz widzę twoją gębę, jak znowu paple o “męskości” i “stereotypach płci”. Coś cię ugryzło? Źle ci?

Zatkało mnie, serio! Nie znamy się dobrze, a ten mi tu tak z grubej rury. Staram się zachować zimną krew. Mówię:

– No, jeśli mam być szczery, to źle. Mówię o tym, z czym mi niewygodnie, co w moim odczuciu zasługuje na zmianę, bo w aktualnej formie nie działa. Szkoda, że wg ciebie to “paplanina”, bo ja swoich wypowiedzi tak nie traktuję.

– Co ty pierdolisz? Że niby męskość nie działa? Kurwa, co za język, hahahaha. Jak to “nie działa”? Moim zdaniem, ma się świetnie i wszystkie te brednie o “zmierzchu tradycyjnej męskości” i “dekonstrukcji ról społecznych”, to jakiś cholerny bełkot lewackiej propagandy! W dupach wam się poprzewracało, że zacytuje Nadszyszkownika Kilujadka. Chcielibyście rozwalić porządek społeczny i wprowadzić te swoje “metroseksualne” rządy!

Normalnie, mentalnie, opada mi kopara! Ale nie daję się zbić z pantałyku, wchodząc powoli w narrację <sic!> mojego rozmówcy. Mówię:

– “Metroseksualne” rządy? W życiu o czymś podobnym nie słyszałem, hahaha. Brzmi ciekawie, mam nadzieję, że mnie oświecisz. A co do “bełkotu lewackiej propagandy”, to nie do końca mogę się z tobą zgodzić. Bo o ile zgoda co do “lewackiej propagandy”, to “bełkotem” absolutnie bym tego nie nazwał. Każda ideologia ma swoją propagandę. W tym przypadku idę z nią ramię w ramię, bo uważam, że tak pogardzany przez ciebie “zmierzch tradycyjnej męskości” i wykpiwana “dekonstrukcja ról społecznych” to fakty, przed którymi nie ma już ucieczki. I zamiast chować się w Szuflandii wycierając sobie mordę Kilkujadkiem, może czas pogodzić się z wiatrem zmiany i zobaczyć, co ze sobą niesie. 

– No nie, litości! Sugerujesz, że w obawie przed zmianą nie chcę przyjąć twojego punktu widzenia?! Mylisz się, to nie jest strach przed takimi karłami rewolucji jak ty, tylko obawa, że robicie wodę z mózgu młodym ludziom a potem trzeba ich prostować.

Prostować? wtf?…
Odpowiadam:

– Nie, twierdzę, że takie kurczowe trzymanie się jednej normy, jest niczym innym jak obroną przed nowym, nieznanym. Ja tego nie wymyśliłem, to prawda stara jak świat długi i szeroki, że lepszy mąż pijak niż niewiadoma, która stoi za rozstaniem. To jedna strona medalu. Druga, że skoro gadamy o męskości, to trudność w pogodzeniu się z utratą pewnych przywilejów, statusu społecznego i władzy, które sumują się w “byciu (prawdziwym) mężczyzną”. A poza tym, wolę być karłem takiej rewolucji, niż dziadem borowym stęchłego status quo.

– Hahaha, nie bądź śmieszny! To jest właśnie to! Wmawiasz mi, że jestem nieszczęśliwy we własnej skórze. Gówno prawda! Jakie przywileje? Że jak co do czego, to ja muszę wnieść szafę na ósme piętro? Jaki status społeczny? Że jestem nikim? Żadnym “ekspertem”, których tak uwielbiacie, ani politykiem. Jaka władza? Że tylko w domu mam cokolwiek do powiedzenia, albo że baba mnie rozstawia po kątach? Wróć na ziemię, karzełku!

Ręce mi już zdążyły opaść do ziemi i jestem bliski tłuczenia czołem o blat biurka. No więc jeszcze raz próbuję:

– Ok, mówiłem to już setki razy podobnym tobie ignorantom, że sprowadzanie feminizmu do wnoszenia szafy na któreś-tam piętro, jest krzywdzącym uproszczeniem. To, jakby mówić, że w obuwniczym są tylko klapki. Poza tym, niczego ci nie wmawiam, mówię jak jest, a że to bolesna prawda to nic na to nie poradzę. Warto przejrzeć na oczy i dostrzec, że socjalizacja na mężczyznę oznacza lepsze płace, bezpieczeństwo w przestrzeni publicznej, uprzywilejowanie w religii, większa swoboda w obyczajach, czy stosunkowo niewielkie narażenie na molestowanie i przemoc seksualną. Nie wiem kogo masz na myśli pisząc o ekspertach, których rzekomo uwielbiamy. Po pierwsze, każda strona sceny politycznej ma swoje osoby eksperckie, a po drugie, tutaj nie trzeba być żadnym ekspertem ani ekspertką, żeby zobaczyć rażącą podwójność standardów stosowanych w stosunku do mężczyzn i pozostałych osób. I wreszcie, nie jest tak, że jesteś bezwolny w domu. To oczywiście nie jest czarno-białe, ale masz wpływ na tę sytuację. Inna sprawa, to że w domu można być potulnym i podporządkowanym, a na zewnątrz terroryzującym tyranem.

– Rzygać mi się chcę jak to czytam… “socjalizacja na mężczyznę”, buahahaha! Zlituj się! Facetem albo się rodzisz, albo nie! Te wasze z dupy teorie o “płci społeczno-kulturowej” to odwracanie kota ogonem. Pewne cechy ma się w genach: siła, odwaga, wytrzymałość, agresja, uporczywe dążenie do celu itp. Każdy facet to ma, ale z jednych trzeba to wydobyć, innym to przychodzi z łatwością. Ja też nie od razu byłem twardy i zdecydowany. Lata treningu mnie tego nauczyły. W taki sposób rozumiem “socjalizację na mężczyznę”, tu się zgodzę. Mężczyzną się rodzisz, ale potrzebujesz męskiej ręki, która cie poprowadzi i wykuje z ciebie prawdziwego faceta. Najłatwiej być lamusem, mieć dwie lewe ręce i chować się za mamusią w kryzysowej sytuacji, ale długo na takim wózku nie zajedziesz. Świat nie jest dla mamisynków, tylko dla kolesi, dla ludzi, którzy wiedzą, czego chcą od życia i nie uginają karku pod naporem przeciwności. Inaczej giniesz, zostajesz wdeptany w masę, która gówno znaczy i służy jako podkład pod autostrady i mięso wyborcze.

Pierdolę, mam ochotę pobiec do niego i go przytulić, bo to straszne żyć pod taką presją…

Jak chcesz rzygać, to nie czytaj dalej, bo nie zamierzam zmieniać “smaku” mojej wypowiedzi. Z tego, co piszesz, wyziera smutna i przygnębiająca rzeczywistość… Przejebane masz, że musisz tak niestrudzenie naginać się do wyimaginowanych norm męskości, dopasowywać się do bezlitosnego gorsetu zachowań i reakcji, których od ciebie oczekują, jako od mężczyzny. Być może nigdy się nad tym bardziej nie zastanawiałeś bo przyjmowałeś to za coś ”oczywistego”, co było, jest i będzie, bo w takim trybie funkcjonował twój dziadek, funkcjonuje twój ojciec, twoi koledzy i ich koledzy. Jesteś zanurzony w tym przekonaniu jak w akwarium: wszędzie dookoła woda, ale zamiast wody jest patriarchat, który ci dyktuje jak ma wyglądać twoja męskość. Ten filtr “prawdziwej męskości” jest przezroczysty, bo jest z tobą od momentu, kiedy stwierdzili, że masz fiuta…

– OK, fakt, nie zastanawiałem się nad tym w takim kontekście, ale to niemożliwe, kurwa, że ta męskość to jakiś jedynie obraz, obsrany fantazmat kulturowy! Parafrazując Grubsona: “ojca oszukasz, matkę oszukasz, ale biologii nie oszukasz”. Twoim zdaniem natura ma tu chuj do gadania?

c.d.n.

Feminizm po męsku

(Polemika z J.A. McCarroll)

Przeczytałem w Codzienniku dwa teksty nt. doli i niedoli męskiego feminizmu i postanowiłem dodać od siebie dwa grosze. J.A. McCarroll w swoim tekście “Język męskiego feminizmu” pisze, że pobłażamy facetom feministom ciesząc się, że byli na tyle łaskawi, aby nie używać swojej przewagi fizycznej w budowaniu relacji i pozycji społecznej. Tym samym, utrwalamy wzorzec uprzywilejowanego samca, który łaskawie raczył nie stłuc baby, ani nie ubliżyć gejowi. 

McCarroll pisze: “[…]poprzeczka dla męskich sojuszników feminizmu jest ustawiona okrutnie nisko. W porównaniu do poświęceń i aktów odwagi w codziennej walce kobiet czy społeczności LGBTQ, wobec których oczekuje się, że osiągną coś w kwestii równości i sprawiedliwości, od mężczyzn wymaga się zwyczajnie, aby nie kupowali ludzi, nie wykorzystywali ich fizycznie, czy nie gwałcili. Fakt, że jest to brane za postęp, pokazuje jak wiele jest jeszcze do zrobienia[…]” i ma racje. Z drugiej strony, McCarroll w zasadzie skupia się na sile mężczyzny, a nie każdy facet jest osiłkiem i pewnym siebie sukinsynem. Znam wielu mężczyzn, którzy z trudem wpisują się w tradycyjny model “prawdziwego mężczyzny”. Co więcej, część z nich jest feministami i nie robią z tego żadnego halo. 

Faktem jest, że przez ostatnie tysiąclecia, mężczyzna był symbolem opresji kobiet i wszystkich słabszych, których mógł sobie łatwo podporządkować wykorzystując do tego przewagę fizyczną. Zatem, nieprzyzwyczajeni i nieprzyzwyczajone do wizerunku faceta zabiegającego o prawa kobiet i mniejszości, stającego ramię w ramię z kobietami walczącymi o prawa reprodukcyjne i równość, wydaje nam się, że na naszych oczach dokonuje się cud. Tym “cudem” jest tzw “feminista”. Dzięki temu, że taka postawa wśród mężczyzn nie jest popularna (chociaż ostatnio coraz bardziej jest), łatwo jest nam feministę wyłowić z tłumu i oklaskiwać. Nie dlatego, że chcemy utrzeć nosa feminstkom, ale docenić przemianę społeczną. 

Zmieniają się wzorce płciowe, role społeczne, trendy kulturowe. W dyskursie publicznym, coraz częściej pojawiają się słowa klucze jak: “gender”, “tożsamość płciowa”, “nowy mężczyzna”, “queer”, “trans”. Pojawiają się w różnych kontekstach, nie zawsze pozytywnych, ale są częścią debaty publicznej. Są tematami w prywatnych rozmowach, konferencjach, pogawędkach, wystąpieniach, seminariach etc. Mimo to, zagadnienie zmieniających się wzorców płciowych nadal jest świeże i cały czas facet na babskiej barykadzie jest zjawiskiem. I być może ciągle jeszcze na tyle unikatowym, że każdy przejaw męskiej solidarności z kobiecymi ruchami witamy z przesadnym entuzjazmem. Tak, jak byśmy chciały i chcieli nacieszyć się tym faktem jak najdłużej się da. Jak by ta nieadekwatna radość miała zmotywować i zachęcić kolejnych mężczyzn do wstąpienia w szeregi feministów. Cholera wie, kiedy znowu jakiś facet dumnie poniesie sztandar z wymalowaną na nim cipką. 

Oczywiście, niesie to ze sobą zagrożenia i nadzieje. Te pierwsze, że feminiści nie będą potrafić zdystansować się do swojej postawy zawłaszczając dorobek tysięcy kobiet ciężko pracujących przez stulecia na dzisiejsze zdobycze cywilizacyjne. Kolejna kobieta czy dziewczyna nazywająca siebie feministką nie zrobi takiego wrażenia jak koleś, który będzie piał o swoim feminizmie. Podobnie, jak nie robi już wrażenia news o nowo powstałej restauracji w mieście, chyba że jest to restauracja wegańska. Wynika to z utrzymującej się przez długi czas zachwianej proporcji. Jeśli rodzimy i wychowujemy się w autorytarnym systemie, w którym niewiele nam wolno ponad wysławianie wodza, to każdy przejaw wolności wywołuje w nas euforię. Kolejny urzędnik państwowy na straży opresji jest dla nas przezroczysty, ale kolejny buntownik wypełnia nasze serca nadzieją na zmianę. 

Nadzieja jest drugą stroną medalu. Potrzebujemy więcej mężczyzn działających na rzecz równości i solidaryzujących się z dążeniami kobiet i mniejszości na rzecz przeciwdziałania przemocy i dyskryminacji. Nie musimy nazywać się “feministami” stając w szranki z patriarchatem, kapitalizmem, czy opresyjnymi – kulturą i obyczajem. Wystarczy, że będąc mężczyznami, pokazujemy naszą niezgodę na nierówne traktowanie kobiet, na mowę nienawiści wobec osób LGBTQ, na przemoc wobec słabszych, czy na uprzedzenia dyktowane tradycją. Wystarczy, że nie będziemy zapominać o dorobku kobiet i wysiłku setek organizacji kobiecych, dzięki którym żyjemy w demokratycznej rzeczywistości.

Noah Berlatzky z “The Atlantic”, przywołany w tekście Jake’a Flanagina “Czy mężczyzna może być feministą?” stwierdza: “[…]marzenia o mężczyznach ratujących kobiety to zwyczajnie kolejna forma mizoginii – co, szczególnie w tym przypadku, okazuje się krokiem w tył. Mizoginia więzi każdego. Kiedy nazywam się feministą, nie robię tego z myślą o ratowaniu kobiet. Robię to bo, moim zdaniem, dla mężczyzn ważne jest zauważenie, że oni sami nie będą wolni dopóty, dopóki wolne nie będą kobiety”. Jeśli uwaga skierowana na mężczyzn-feministów ma przynieść upragnioną wolność kobietom i mężczyznom, daję jej zielone światło. Jednocześnie uprzedzam panowie, że wywyższanie się z tytułu bycia “feministą”, nie przyniesie nic dobrego. Nie zapominajmy, że w tej grze stawką nie jest nasz prywatny interes, ale wolność i równość ludzi.

Dziennik feministy. Reportaż z życia. Część II

No i stało się. Po napisaniu krytycznego tekstu okraszonego słowami feminizm, patriarchat, seksizm, zawrzało w konserwatywnych komentarzach. Zabolało prawicowych apologetów „swojego-miejsca-krowy-w-oborze”, że oto kolejny z rodu z ptaszkiem w herbie kala męskie gniazdo i wbija nóż w plecy swoim naturalnym, biologicznym pobratymcom.

pierwsza połowa maja

Zaczęła się żonglerka co lepszymi epitetami. Chcecie wiedzieć, czego się dowiedziałem? Że jestem palant, imbecyl, debil, kretyn, naćpany, lewacka ciota itd. itp. Nic szczególnego. Wertowałem te komentarze w te i nazad w poszukiwaniu jakiejś oryginalnej treści, błyskotliwego wypunktowania czy przenikliwej analizy, ale tu nic. Wielkie NIC rozmiaru palmy na Jerozolimskich. Palant to zespołowa gra na punkty z użyciem drewnianego kija i gumowej piłeczki. Imbecyl i debil to jednostki chorobowe opisujące upośledzenie umysłowe. Kretyn to osoba dotknięta wrodzonym zespołem niedoboru jodu. Żadnej z tych rzeczy nie mam stwierdzonej. Łącznie z palantem. Poziom jodu – w normie. Jeszcze lewacka ciota, ale w żaden sposób mi to nie ubliża. Bo owszem i lewacka, ale po pierwsze nie ciota, a po drugie, jeśli nawet, to co? Znam wiele ciot, z którymi się koleguję. Bardzo miłe osoby. Dlaczego porównanie do nich miało by mnie obrazić? To mniej więcej tak, jakbym jednemu z tych konserwatywno-narodowych krzykaczy chciał ubliżyć wyzywając go od żony, matki albo kolegi. Trzyma się to kupy? Ni cholery.

połowa maja

Czytam kolejne komentarze, tym razem nie na fejsbuku, ale na blogu. Blask wiekopomnej wiedzy i uniwersalnej mądrości, jaki z nich bije, nie pozwala mi doczytać do końca. Oślepiony osuwam się w otchłań marności. Jeden z czytelników wysyła mnie do Pakistanu, żebym tam krzewił swoje mądrości feministyczne. Że coś musiało mi się pomieszać, bo tu przecież wolna Polska, parytety i jego znajoma na stanowisku kierowniczym w kwiaciarni. Czyli można? Można! Wszystkie te brednie, jakie się wypisuje o nierównych płacach i pracach, to wyssane z palca banialuki zdesperowanych feministek, bo nie mogą żadnego faceta znaleźć. A żebym to raz słyszał, że znajoma pana Józka ma przecież swoją firmę, a koleżanka pana Waldka jest szefową w obuwniczym i żyje jak panisko. Codziennie w innych butach chodzi. Tak jej się powodzi! Niejeden chłop spogląda z zawiścią na koleżankę pana Waldka, jak se w życiu poradziła. A nic nie miała. Parę pończoch i futerko z lisa. Futerko sprzedała i kupiła pierwszą parę butów. A dalej już jakoś poszło. Do cholery! Żyjemy w kraju, gdzie kobieta nie ma prawa decydować o swoim ciele, bo żeby dokonać aborcji, musi to zrobić w podziemiu, narażając swoje życie, albo wyjechać za granicę, gdzie nie będzie traktowana jak krowa rozpłodowa, tylko jak człowiek. To ma być postępowa Polska? Kraj, w którym nie dość, że nad decyzją kobiety czuwa urzędnicza przyzwoitka, to kolejnego kopniaka sprzeda jej służba zdrowia. W obliczu możliwości skorzystania z prawa do usunięcia ciąży, kobieta zdana jest na łaskę i niełaskę jakiegoś nawiedzonego doktorka, który trzyma rączki pod kołderką klauzuli sumienia, a kącikiem ust sączy mu się strużka błękitno-żółtej moralności.

druga połowa maja

Czytam dalej księgę komentarzy. Ktoś mi zarzuca, że wypisuję brednie, bo żadne prawa reprodukcyjne kobiet nie są zagrożone. Pojawia się pytanie retoryczne, “czy ktoś zabrania im [kobietom] się pieprzyć po kątach”? No nie. Uf, ulżyło mi, czyli z prawami reprodukcyjnymi wszystko OK! Ludzie, coż to za wielkoduszny kraj, w którym pozwala się babom puszczać na lewo i prawo! A tym jeszcze mało! Ale żarty na bok. Niestety żyjemy w państwie, w którym dominuje przekonanie, że in vitro to “zamach na życie”. Niemoralny akt oddzielający prokreację od aktu małżeńskiego. A na poparcie tych tez niech świadczy życie i twórczość papieża Polaka – Jana Pawła II. Tylko co z kobietami, parami, które są niepłodne? Niech gniją w smutku z wiecznym wyrzutem sumienia? Tutaj nawet fiolka z papieską krwią nie pomoże. A co z osobami, które nie mogą mieć dzieci i są niewierzące? Co z samotnymi matkami? Od kiedy moralność katolicka ma decydować o moich aktach prokreacji? Nie zgadzam się na to. I dalej. Środowiska skrajnie katolickie na ulicy i w parlamencie lobbują za zakazem antykoncepcji, chcąc utrudnić do niej dostęp. Czy to nie jest zamach na prawa reprodukcyjne? Jest. Nie chcesz stosować in vitr, ani antykoncepcji? W porządku, twój wybór. Ale nie odbieraj mi prawa do decydowania za samego (i samą) siebie.

początek czerwca

Wszyscy już praktycznie zapomnieli o moim artykule, ale jeszcze tu i tam dochodzą do mnie strzępy światłych komentarzy, że chyba nie byłem w krajach islamskich skoro uważam, że w Polsce jest seksizm… Pewnie, nie macie co narzekać, że w rządzie korupcja, bo chyba nikt z was nie był w Albanii. Nie ma co utyskiwać nad jakością dróg, jeśli spojrzymy na Rumunię. Bieda? Jaka bieda! Bieda to jest w Mołdawii. Nie wygłupiajcie się, że w Polsce jest wyzysk. Pojedźcie sobie do Bangladeszu, to zobaczycie, co to znaczy wyzysk. Nie ma jak równać w dół. 

To, że kraje muzułmańskie seksizmem stoją, nie oznacza, że nie ma go w Polsce. Jest i ma się bardzo dobrze. Seksizm jest przezroczysty i bezdźwięczny. Zazwyczaj nie dostrzegamy go w reklamach, ulotkach, plakatach, naklejkach. Nie słyszymy go w żartach, komentarzach, piosenkach, w radiu ani w telewizji. Jesteśmy do niego przyzwyczajeni i przyzwyczajone od dziecka. Mamy zakodowane w głowach, że to “normalne” i “naturalne”, tak skonstruowany jest świat, że kobieta ma głównie do zaoferowania swój wygląd, a mężczyzna intelekt. Ale na szczęście to tylko kod kulturowy, który można zdekodować na jakiś inny, lepszy, mniej krzywdzący kobiety i mężczyzn. I nawet jeśli to “aż” kod kulturowy, to nadal świetnie nadaje się do przekodowania. Wystarczy sobie pomyśleć, czy równie łatwo jak dyskryminację ze względu na płeć przyszło by nam zignorować dyskryminację wobec osób starszych lub niepełnosprawnych.

lipiec

Nikt już nie pamięta o moim tekście prócz mnie. Czasem mi się przypomina, bo nie mogę wyjść z oszołomienia, w jakich okolicznościach przyrody przyszło mi żyć. A chociażby takich, że chłopaki i dziewczyny mi piszą, że cały ten mój feminizm i gender to nic innego jak bajer na laski… Kolesie to w sumie szanują, bo nie ważne jaki bajer, byle skuteczny. Czyli ogólnie elo, na propsie. Dziewczyny to łechce, ale głupie nie są. Wiadomo, że ściema, bo nie ma opcji, żeby koleś zczaił, o co chodzi laskom. To jeśli to nie czasy średniowiecza ani Pakistan, to gdzie my jesteśmy? W Polsce pierwszych Piastów? Przerażające, jak głęboko jesteśmy zindoktrynowani/e odrażającą normą, w której chłopak nie może stanąć po stronie dziewczyny, bo koledzy uznają go za zdrajcę i pedała. Dziewczyna nie może wczuć się w rolę chłopaka, bo zostanie brzydulą i lesbą. W jakiej wstrętnej kulturze przyszło mi żyć, gdzie dziecko jest uczone, że osoba homo- czy transseksualna to krzywda, choroba i samo zło. Na szczęście to się zmienia i coraz więcej osób rozumie, że homofobia i mizoginia to powody do ostracyzmu i napiętnowania, a macho to obciach.    

koniec lipca

Słońce. Ciepło. Idę z kolegą ulicami miasta. Kolega podziwia kształty mijanych pań. Dzieli się ze mną swoimi przemyśleniami i komentarzami. Nic nie mówię, bo obaj wiemy, że kolega szanuje wszystkie istoty, a w swoim życiu i pracy zabiega o świat wolny od dyskryminacji. A za dziewczynami ogląda się tak po prostu, “po chłopacku”, jak mi powiedział. Doskonale to rozumiem. Na raz się odzywam, zachwycając się kształtami jednego pana, którego właśnie minęliśmy. Kolega zdębiał. Wyglądał, jakby przez chwilę stracił poczucie równowagi świata. Zatrzymał się i spojrzał na mnie badawczo, jakby ten wzrok miał przywołać świat do porządku. Ja mu na to, że obejrzałem się za tamtym kolesiem tak po prostu, “po chłopacku”, i obaj wybuchnęliśmy śmiechem. Jak za chwilę spojrzałem na kolegę, to wyglądał dokładnie tak, jak świat w równowadze.